Brytyjska pogoda w pełni zasłużenie owiana jest złą sławą. Zapracowuje na nią zwłaszcza „zimą”, kiedy przeważnie pada deszcz lub grad i hula wiatr, zdarzają się burze, a czasem wśród deszczowych chmur rozbłyśnie tęcza.
W 2014 r. różne anomalie klimatyczne biją rekordy, często kilkusetletnie. Jednak tym razem do refleksji skłoniła mnie nie dramatyczna sceneria za szybą, ale temat zajęć na kursie angielskiego.
Językowy obraz świata
Nauczyłam się na nich tylu nowych określeń związanych z deszczem, a nawet wiatrem, że muszę przyznać, że jak na kilkanaście lat nauki i całą biegłość w posługiwaniu się angielskim, jestem trochę zaskoczona.
Podobno angielskie słownictwo jest niezwykle bogate. Tak przynajmniej twierdzili moi nauczyciele-angliści. Nie wiem, na ile to naukowo zbadane i dowiedzione… Jednak po ostatnich zajęciach na kursie (więcej o kursach angielskiego w Walii tutaj) odniosłam przemożne wrażenie, że przynajmniej słownictwo dotyczące pogody, a zwłaszcza deszczu, jest faktycznie bardzo rozbudowane w angielskim.
Klasyczny przykład na różnice w postrzeganiu świata manifestujące się w języku to określenia na wiele rodzajów śniegu, które rozróżniają i odpowiednio nazywają Inuici. Myślę, że Brytyjczycy ze swoimi licznymi sposobami na zakomunikowanie, że i jaki pada deszcz, mogą być kolejnym takim przykładem 😉
26.08.2014
Deszcze
Jeszcze, jeszcze
słyszę wieczorne deszcze.
Kołyszą mi uszy, kołyszą,
aż zagłuszę je snu ciszą…
Akutalizacja 09.03.2018
Życie w wiecznym deszczu
Kiedyś, zanim przybyłam na Wyspy, wyobrażałam sobie, że ten brytyjski deszcz, to tylko taka nieustannie sącząca się z nieba, delikatna mżawka. Sączy się, jest pochmurno, soczysto zielona trawa bujno rośnie przed neogotyckimi budowlami, a eleganccy panowie w tweedowych garniturach otwierają wielkie, czarne parasole. Muszę przyznać, że ta wizja była bardzo idylliczna 😀
Otóż deszcz pada bardzo często i bywa tak, że przez wiele dni codziennie. Nie zawsze jest to mżawka, czasem jest to ulewa, czasem deszczowi towarzyszy gwałtowny wiatr. Oprócz tego, że jest deszczowo, jest często wietrznie i zimno. I to ciągle szare niebo… Nie widać białych obłoczków chmur ani skrawka błękitu, tylko stalowo-szarą, jednolitą powłokę i tak dzień w dzień, monotonnie, nieprzyjemnie, mokro, zimno, wilgotno, depresyjnie.
A parasol nic nie daje, szkoda nawet w taki inwestować. Wiatr szybko się rozprawia z takimi pomysłami. Za to warto zaopatrzyć się w mniej lub bardziej nieprzemakalne ubrania (polecam dobrze zaimpregnowane skóry), kaptury, czapki, kamizelki i wysokie, porządne skórzane buty (ja kocham buty dr Martens, bo mimo wyglądu typu heavy duty, są niezwykle lekkie, wygodne i jak dla mnie piękne 😉 ). Ja w takich ubraniach spędzam większość roku, a w butach do kolan co najmniej pół roku.
Przebudowanie całej garderoby, żeby dostosować ją do tej piekielnej pogody, zajęło mi ponad rok i kosztowało przynajmniej kilka infekcji w trakcie i kilkaset funtów, żeby zaopatrzyć się w porządne skóry. Kiedy wychodzę w domu w tym całym ekwipunku (do tego wypakowany plecak: termos i prowiant do pracy, słuchawki, power banki i inne takie), czuję się jak jakiś myśliwy idący na polowanie. Chociaż to raczej na mnie skutecznie poluje deszcz 😀 Może tu jestem najgrubiej ubraną osobą na ulicy, ale za to w Polsce już nie zmarznę 😀