Z północnej Walii do centralnej Polski podróżować można różnymi środkami transportu. Wcześniej przeważnie były to najpierw autobus(y), potem pociąg(i), samolot, samochód i wszystko trwało około 12 godzin. W ostatniej podróży środek transportu był właściwie jeden, samochód, bo ok. 2-godzinna przeprawa promem z Dover do Calais na trasie długości 34 km stanowiła ułamek podróży. Zamiast przesiadek, postoje na odpoczynek i zwiedzanie.
Walia, Anglia i prom
Port i klify w Dover
Najpierw przejechaliśmy Walię (góry, trawy, owce, kamienie, ruiny zamków), co poszło dość sprawnie, bo drogi były wszędzie dwupasmowe, co nie jest w Walii takie oczywiste, potem Anglię (głównie trawy i owce, pasące się nawet w pobliżu Heathrow) aż do Bramy Anglii, tj. Dover. Znaleźliśmy się tam tuż przed zapadnięciem zmroku, więc zdążyliśmy zobaczyć spory port i słynne białe klify kredowe, którym Wyspy Brytyjskie zawdzięczają starożytne miano Albionu:
Zamek w Dover
Pastwisko pełne owiec rasy Scottish Blackface o wyjątkowo eleganckim image’u pod imponującą fortecą Dover Castle.
Niestety przyjechaliśmy już za późno na zwiedzanie.
Prom do Calais
Jak to w UK, była kontrola paszportowa. W dodatku najpierw francuska. Czekanie, szybki wjazd na pokład i płyniemy promem. Po zapadnięciu zmroku widać było na zewnątrz tylko światła innych promów oraz światła po drugiej stronie kanału La Manche. Po wyjściu na pokład aż trudno było złapać oddech ze względu na silny wiatr. Dwie godziny podróży do Calais skrócił znacznie dostęp do Internetu.
Zwiedzanie Paryża i powtórka z kultury
Miasto zakochanych
I można zacząć powtórkę z historii i wiedzy o kulturze 😉 Zaczęło się mglistym wspomnieniem Kordiana Słowackiego w Albionie. Potem mogliśmy się ewakuować do Dunkierki albo odwiedzić mieszczan z Calais. Po poranku u tych ostatnich pojechaliśmy do Paryża. Pierwsze wrażenie bardzo przeciętne: duży ruch i wieżowce. Znalezienie parkingu bliżej centrum dla przeciętnego turysty trudne. Zjazd parkingową serpentyną w czeluści miasta skojarzył mi się niezbyt przyjemnie z kryjówką paryskiego klanu wampirów opisaną w „Wampirze Lestacie”. Wyjdziemy jeszcze na powierzchnię? Udało się i trafiliśmy w okolicę placu Pigalle, jednej z najsłynniejszych obecnie dzielnic czerwonych świateł na świecie, i Moulin Rouge.
Faktycznie, bardzo romantycznie, jak na miasto zakochanych przystało… Tutaj inny romantyczny akcent: kłódki przypinane przez pary na mostach. Obecnie zwyczaj chyba już nielegalny, bo jeden z tak przeciążonych mostów się zawalił.
Potem przereklamowane francuskie śniadanie i można zwiedzać. Im bliżej do centrum, tym ładniej. Miasto bardzo zadbane, czyste, widać zamiłowanie mieszkańców do elegancji i estetyki w ogóle i w szczególe. Sami mieszkańcy, jak na stolicę światowej mody przystało: szczupli, zadbani i dobrze ubrani. Chyba nie uświadczyłam jednej osoby, która nie wyglądała co najmniej przyzwoicie, czego np. o Berlinie nie da się powiedzieć. Przy tym mniej szaleńczego pośpiechu po chodnikach, jak choćby w Warszawie, a trotuarów nie tratują hordy turystów jak w Krakowie, mimo środka sezonu i pięknej pogody:
A przy tym wszystkim miasto nie przytłacza przepychem i historią jak np. Wiedeń. Eleganckie, lekkie i przyjemne. I nawet da się dogadać po angielsku. Lepiej czy gorzej, ale w porównaniu z innymi regionami tego kraju, jest językowo rewelacyjnie.
Rewolucja, frankofile i inne historie
Z powodu ograniczeń czasowych (dwa dni) pooglądaliśmy tylko niektóre główne atrakcje: Plac Bastylii (gdyby nie rewolucja byłoby pewnie jeszcze więcej atrakcji w Paryżu), potem Hotel Lambert, żeby był jakiś polski akcent, a tych w Paryżu przecież Polacy, w przeszłości przynajmniej niepoprawni frankofile, zostawili wcale sporo. Gmach po niedawnym pożarze ukryto za płotem i innymi konstrukcjami, chociaż nie należy już do Polaków, którzy lubują się przecież w takich prowizorycznych rozwiązaniach, jak choćby te latami stosowane na pewnym ważnym budynku przy Unter den Linden w sercu Berlina… Następnie Notre Dame (spodziewałam się strzelistego giganta jak katedry w Kolonii, Wiedniu czy Strasburgu, a tu budowla relatywnie… niewielka):
Dalej z biegiem Sekwany.
Luwr (sporo turystów, ale nie tyle, co na krakowskim Rynku) i skojarzenie z Kodem da Vinci 😉
Dalej ogrody Tuileries i Plac Zgody:
Pola Elizejskie, piękne Grand i Petit Palais, rozległy kompleks Inwalidów. Większość z tych miejsc od razu kojarzy mi się z moim ulubionym anime/mangą Lady Oscar, szczytem piękna w modzie i burzliwymi czasami rewolucji…
I wreszcie wieża Eiffla!
Słowem: wycieczka udana, można by jeszcze wrócić i zwiedzić więcej, poznając lepiej atmosferę miasta np. nocą. To mniej więcej tyle, ile można zobaczyć w niecałe dwa dni. W drugi dzień był to szybki spacer o długości 9 km, w pełnym słońcu i przy dość wysokiej temperaturze, generalnie z biegiem Sekwany. W dzień czy dwa można faktycznie nawet pieszo przejść całe centrum i zobaczyć większość atrakcji. Jedyne ze słynnych miejsc, które przychodzą mi do głowy i których wtedy nie zobaczymy to Las Buloński i oczywiście Wersal, bo są położone dalej od centrum.
Jakkolwiek nie znam języka francuskiego i nie jestem znawcą francuskiej kultury czy historii, to mam wrażenie, że o Paryżu czytałam czy oglądałam więcej niż o Berlinie czy nawet Warszawie… Chyba tylko o Londynie więcej, ale to raczej tyczy się ostatnich lat. Czyżby we Francji po prostu mieli dobry PR? Jak w UK? Może. Ale w przypadku Paryża na pewno nie bezpodstawnie.
Dalej do Polski
Potem powtórka z historii: Reims, Verdun, Metz i dalej przez Niemcy do Polski. Trochę się obawiałam tego wjazdu i widoków, jakie zastanę. Pamiętam powroty z Berlina do Krakowa (z jasnego do ciemnego) czy do domu w centralnej Polsce (wszystko w okolicy karłowate i koślawe), powroty przez Łódź zohydzoną plagą reklamową i ruinami kamienic itd. A przez ostatnich kilka dni naoglądałam się brytyjskich, kamiennych, wielkich domów na wynajem, dalej dużych, jasnych i ładnych francuskich domów z okiennicami i kwiatami potem porządnych niemieckich i nagle zaczyna się polska wieś. I co? Klęska estetyczno-ekonomiczna? Bieda z nędzą? Trauma? Tragedia? O dziwo nie. Pozytywne zaskoczenie. Wcale tak bardzo nie odstajemy od Zachodu. Wręcz coraz mniej. I bardzo dobrze.
Aktualizacja 27.08.2014
Zamiana
Zamiana Zachodu na Wschód, klimatu morskiego na kontynentalny, morza i gór na nizinę, zimna na ciepło, deszczu na słońce, monarchii na republikę, hrabstwa na województwo, funta na złotego, angielskiego na polski, ruchu lewostronnego na prawostronny, zmiana strefy czasowej, otoczenia, wody, powietrza, jedzenia…